[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ich w bok, prosto na wielką czarną skałę wystającą na metr ponad powierzchnię wody. - Uważaj! - ktoś krzyknął. Ale było za pózno. Ponton uderzył dziobem w skalę i stanął dęba. Zdawało się, że mnóstwo rzeczy wydarzyło się jednocześnie. - Wszyscy zginiemy! - krzyczała skacowana studentka z Las Vegas. - Trzymajcie się! - rozkazał Mack, próbując odzyskać panowanie nad łodzią. Cammie Jo czuła ciężar amuletu na piersi i śmiała się na cały głos. - Jesteś szalona! - wrzeszczała studentka. Ponton zrobił gwałtowny obrót w powietrzu. Pasażerowie wyskoczyli z siedzeń. Następną rzeczą, z której Cammie Jo zdała sobie sprawę, był fakt, że znajduje się pod wodą. W bezpiecznej kamizelce ratunkowej natychmiast wypłynęła na powierzchnię, z włosami przyklejonymi do głowy, kompletnie zmoczona. Woda rzucała nią o skały, ale szczęśliwie nie było tam zbyt głęboko. Prawdopodobnie metr, metr dwadzieścia, nie więcej. Tylko że prąd był tak silny, że nie mogła ustać na nogach. Rozejrzała się dookoła, zobaczyła, że łódz jest na mieliznie przy brzegu, kilka metrów dalej. Mack był zajęty wyciąganiem ludzi z wody. Cammie uchwyciła się skały i gapiła się na niego jak urzeczona. Po prostu nie mogła sobie odmówić, to było silniejsze od niej. Ale też było na co patrzeć. Wyglądał jak generał polowy, panujący nad wszystkim i wydający rozkazy. Kiedy wynosił na brzeg Pam, dziewczynę 70 R S więcej niż solidnej budowy, można było odnieść wrażenie, że nie wytężył przy tym jednego muskułu. Miał w sobie coś niebywale fascynującego. Zaczęła się zastanawiać, jaki jest w łóżku? Czy równie władczy? Zadrżała. Postawiwszy na twardym gruncie dziewczynę, Mack zaczął się rozglądać. Cammie Jo zdała sobie sprawę, że jest jedyną jego podopieczną, która została w wodzie, a ponieważ schowała się za skałą, on jej prawdopodobnie nie widzi. Stał w szerokim rozkroku, z rękami na biodrach, i wypatrywał jej, marszcząc nerwowo czoło. W końcu zaczął chodzić wzdłuż brzegu. - Camryn! - Jego głos również zdradzał niepokój. Podciągnęła się wyżej, żeby mógł ją zobaczyć. Ich spojrzenia się spotkały. Cammie Jo nie była w stanie odwrócić wzroku. Nie chciała odwracać wzroku. Szedł do niej, zanurzając się po pas w zimnej, rwącej wodzie. A Cammie Jo uświadomiła sobie nagle, że zęby jej szczękają, a sutki pod warstwą mokrych ubrań były twarde jak kamienie. W wyrazie jego twarzy dostrzegła dziwną kombinację nagany i troski. Przeszył ją lekki dreszczyk strachu. Czyżby był na nią wściekły? Nie, to nie mógł być strach. Przecież wciąż miała przy sobie amulet. To nieznane uczucie było czymś innym. Podnieceniem seksualnym? Pożądaniem? Nabrała powietrza w płuca. Dopadł do niej, chwycił na ręce i zarzucił na swoje barczyste plecy, jak gdyby ważyła nie więcej niż wiązka chrustu. O, niebo gwiazdziste! Prawie straciła oddech. Wiedziała, że muskułów mógłby mu pozazdrościć niejeden fanatyk sprawności fizycznej, ale na taką bliskość nie była przygotowana. Tylko ta głupia kamizelka ratunkowa wchodziła w paradę, 71 R S tłumiąc doznanie, które mogło być jeszcze intensywniejsze. Ale co tam, brała tyle, ile się dało. - To wszystko twoja wina - jęknął na wydechu. - Miej tego świadomość, jeśli przypadkiem dostaniesz zapalenia płuc. Czego ci nie życzę. - J-j-jak to... m-moja w-wina? C-co ja t-takiego zro... zrobiłam? - wydukała, szczękając zębami. - Wczoraj wieczorem wystawiłaś mnie do wiatru. Cały czas mnie rozpraszasz, łypiesz na mnie tymi maślanymi oczami, kiedy powinienem być skupiony na swojej robocie. - Więc to moja wina, że nie potrafisz się skoncentrować dłużej niż komar? - Tak, właśnie. Usłyszała wesoły ton w jego głosie, pomyślała z ulgą, że Mack wcale nie jest na nią wściekły. - Kto tu do kogo powinien mieć pretensje? To przez ciebie robię maślane oczy. - Ciekawe dlaczego. - Siedzisz sobie z tyłu, wykrzykujesz komendy jak kapitan na statku, a ja dostaję gęsiej skórki na plecach. Powinieneś wiedzieć, że kobiety lgną do silnych typów. - Przeze mnie dostajesz gęsiej skórki? - Nie udawaj, że nie wiesz. - Myślisz, że jestem silnym typem? - Chcesz usłyszeć komplement? Nic z tego. - Za pózno, powiedziałaś już, że jestem jak kapitan na statku. - Nie bierz sobie tego do serca. Jednym ruchem postawił Camryn przy pozostałych rozbitkach, puścił do niej oko i odszedł do przewróconego pontonu. Bez wysiłku obrócił łódz i doholował ją do brzegu. - Wszyscy do środka. 72 R S - O, nie - jęknęła histeryczna studentka. - Ja odpadam. - Albo płyniemy dalej, albo idziemy sześć kilometrów przez las. Zresztą najgorsze mamy za sobą, a niedaleko, dosłownie kawałek w dół rzeki, jest obozowisko, w którym można się ogrzać przy ogniu, wysuszyć i skorzystać z fantastycznego bufetu. No, załoga na pokład. Studentki gapiły się na niego z tak bezgranicznym uwielbieniem, że Cammie Jo zaczęły przychodzić do głowy nieeleganckie myśli. Precz z gałami od mojego mężczyzny. Mojego mężczyzny? Skąd to dobre samopoczucie? Cammie Jo nie mogła oderwać oczu od Macka, choć on wytrwale unikał spojrzenia na nią jeszcze raz. Co się za tym kryło? Wszyscy weszli do pontonu i powiosłowali w dół rzeki. Tym razem obyło się bez przygód i w dwadzieścia minut dotarli do obozowiska, w którym czekali na nich pozostali wycieczkowicze. Cammie Jo wciąż trzęsła się jak galareta. Przykucnąwszy przy ognisku, na zmianę ogrzewała dłonie i kuliła się, rozcierając ramiona. Ktoś podał jej grzańca z jabłkowego cydru. Z wdzięcznością wypiła cały kubek. Pycha. Imponująco wyglądał stół z przekąskami: był wędzony łosoś, sery, krakersy, kiełbasa z mięsa karibu, jabłkowe chipsy. Jednak Cammie Jo za bardzo trzęsła się z zimna, żeby coś przełknąć. Przedsiębiorczy sprzedawca T-shirtów ustawił swój kramik tuż przy jedzeniu i sprzedawał bluzy z napisem: Pokonałem Mendenhall i przeżyłem". Mack podszedł do mężczyzny, żeby coś kupić. Dziwne, on zainteresowany pamiątkami dla turystów? Odwrócił się, jakby poczuł na sobie jej wzrok, i kiwnął palcem. - Ja? - wymówiła bezgłośnie, dotykając otwartą dłonią piersi. Skinął potakująco głową. 73 R S O, a to ciekawostka. Odeszła od ogniska, cisnęła do kosza papierowy kubek i w ślad za Mackiem ruszyła na skraj lasu otaczającego niewielkie obozowisko. Wziął ją za rękę i poprowadził dalej, aż znikli za drzewami z pola widzenia wszystkich innych. - O co chodzi? - wyszeptała, nie bardzo wiedząc, dlaczego nie mówi normalnie. - Suche ubranie. - Podał jej torbę, którą dostał od sprzedawcy T-shirtów. Zajrzała do środka. W środku były dwie bluzy, jedna wielka, druga mała, spodnie dresowe i para wełnianych skarpetek. - Kupiłeś mi suche ubranie? - Nie była pewna, czy mocniej ścisnęło ją w gardle, czy w żołądku. - To miłe z twojej strony. - Nie mógłbym cię takiej mokrej wpuścić do samolotu. Patrzyła nieruchomo, gdy zdejmował swoją mokrą kurtkę i T-shirt. Szczęka wypadła jej z zawiasów, oczy wyszły na wierzch, kompletnie zapomniała o tym, że jest zmarznięta i przemoczona do suchej nitki. Glory, glory, alleluja! Owszem, widziała wcześniej jego nagi tors. Na zdjęciu w gazecie. Ale tamto banalne, pozbawione głębi ujęcie nijak się nie miało do żywego modela. Zresztą nic, najwspanialsze nawet zdjęcie nie mogłoby jej przygotować na ten zachwycający widok. Mimo że jego włosy na głowie miały kolor mlecznej czekolady, owłosienie torsu było kruczoczarne, kręcone, ale nie nazbyt gęste.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|