|
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
adiunktowi i innym lekarzom za ratowanie zwierzęcia, - Nie nasza zasługa - śmiał się adiunkt. - Podziękowania należą się przede wszystkim temu, kto strzelał, że trafił w prawą pierś. A właściwie dlaczego on strzelił z prawej strony? Przecież musiał wiedzieć, że psy, jak w ogóle wszystkie ciepłokrwiste stworzenia, mają serca z lewej strony klatki piersiowej... Do widzenia, kapitanie. Prosimy z następnymi pacjentami. Milicyjna warszawa wykręciła i wyjechała na ulicę Grochowską. Jechali teraz w stronę ulicy Sierakowskiego już bez używania syreny. Powoli i statecznie. Kapitan nawet nie myślał o czekającym go raporcie u szefa. Cały czas usiłował znalezć odpowiedz na ostatnie pytanie adiunkta: - Dlaczego właściwie on trafił w prawą pierś psa? 67 Rozdział VI RAPORT U PUAKOWNIKA Porucznik Linkowski widocznie już dłuższy czas czatował na przyjaciela na balkoniku klatki schodowej drugiego piętra, bo gdy tylko kapitan Stefan Kowalczyk ukazał się w holu gmachu Komendy Wojewódzkiej MO, usłyszał z góry znajomy głos: - Stefan, chodz zaraz do mnie. Czekam i czekam tutaj na ciebie. Jeszcze kapitan nie zdołał osiągnąć drugiego piętra, a już porucznik Linkowski informował, że zgodnie z poleceniami zlikwidował obławę i dwukrotnie dzwonił do Kliniki Weterynaryjnej. - Przykazałem im, że za wszelką cenę mają uratować psa. W przeciwnym razie zbadamy, dlaczego im się to nie udało. Zdaje się, że napuściłem im porządnego pietra. - Przestraszyć to się tak bardzo nie przestraszyli. Ale swoją drogą dobrze, że telefonowałeś do nich. Zanim przyjechaliśmy, wszystko przygotowali do operacji, nawet krew do transfuzji. Dzięki temu suka prawdopodobnie zostanie uratowana. - To świetnie - ucieszył się Linkowski. - Bo, widzisz, ja mam dla ciebie nieprzyjemną wiadomość. Stary" wie już o przebiegu akcji i jest wściekły. Nawet Janeczka boi się wejść do jego gabinetu. Kazał, żebyś natychmiast po powrocie zameldował się u niego z raportem. Dobrze dostaniesz po uszach. - Trudno. Nie zawsze się udaje. Będę musiał wypić to piwo, którego nawarzyłem. Ale kto mógł przypuszczać, że ten drań wytresuje sukę i przyśle ją po pieniądze? Wszy- 68 stkiego bym się spodziewał, ale nie tego. No, to idę do pułkownika. Co ma być, to będzie. - Wesołej zabawy - porucznik ironicznie pożegnał schodzącego na pierwsze piętro Stefana. Zanim jednak kapitan Kowalczyk poszedł do pułkownika, wstąpił do swojego pokoju. Obciągnął i poprawił mundur. Zapiął wszystkie guziki, wyczyścił buty i przyczesał włosy. Dopiero tak przygotowany pomaszerował do sekretariatu, gdzie Janeczka uśmiechnęła się do oficera: - Gorące przyjęcie czeka was, kapitanie. Pułkownik chyba z pięć razy dopytywał o was. Jest bardzo zły. Możecie wejść. U szefa nikogo nie ma. Dzisiaj nikt nie ośmiela się przychodzić do niego z najważniejszymi sprawami. Idą do zastępcy. - %7łebym to ja tak mógł pójść do zastępcy... - westchnął kapitan. - Niestety! - i z determinacją otworzył drzwi do gabinetu szefa. Tam stanął na baczność i oficjalnie zameldował swoje przybycie. - Doskonale się składa - zauważył pułkownik - że w końcu raczyliście przybyć. Kierujecie wielką akcją i znikacie bez słowa. Nawet nie uważacie za stosowne zawiadomić zwierzchnika o rezultacie obławy. Obiecywaliście przywiezć w południe do komendy szantażystę złapanego na gorącym uczynku, a jest już po trzeciej. A pieniądze, te trzysta tysięcy złotych, wpłaciliście do kasy? Kapitan stał wyprostowany jak struna i milczał. Pułkownik coraz bardziej się zapalał i podnosił głos: - Cztery samochody. Siedem radiostacji. Dwudziestu dwóch ludzi. Naukowe przygotowania i teoretyczne rozpracowanie akcji". I co dalej? Jaki rezultat? Czy kapitan mowę stracił? Jak prasa to wszystko opisze, nie pozostanie mi nic innego, tylko jechać do generała i prosić o dymisję. No, mówcie wreszcie. - Melduję posłusznie - kapitan zaczął trochę drżącym głosem - że na razie nie udało się nam schwytać przestępcy. - Nie udało się. No proszę. Chcieli, ale były obiektywne trudności - kpił pułkownik. - Za mało ludzi zaangażowa- 69 no do jednej koperty. A może za mało było tam pieniędzy? Trzeba było okrągły milion wsadzić. - Obywatelu pułkowniku. Wszystko było przygotowane prawidłowo. Kto mógł przypuszczać, że zamiast człowieka zjawi się zwierzę. Przybiegła suka, chwyciła pieniądze w zęby i uciekła. - Kierujący akcją wszystko musi przewidzieć. Uprzedzałem was. Trzeba było gonić tego psa. Strzelać. - Goniliśmy, ale wbiegła w zboże. Przedtem zastawiliśmy boczną drogę szlabanem, a gdy przyszło co do czego, to musieliśmy pod nim motocykl przeciągać. Tymczasem suka zniknęła w wysokim życie. Nigdy nie słyszałem o takim przypadku. Braliśmy pod uwagę różne warianty. Tego jednak nie mogliśmy przewidzieć. - Radzę na ten temat napisać artykuł do Biuletynu Interpolu". Może nawet kapitan zostanie sławnym i ten wariant w kryminalistyce będzie nosił nazwę Metody kapitana Kowalczyka". A honorarium otrzymane w dewizach przeznaczycie na spłatę wziętej z kasy do wyliczenia kwoty, którą tak zręcznie zabrał wam sprzed nosa pierwszy lepszy pies. - To nie pies. Suka. Owczar alzacki. - Rzeczywiście. Kolosalna różnica. Co dalej proponujecie? Jestem bardzo ciekawy. - Obywatel pułkownik mnie wykpił - kapitan mówił to już opanowanym tonem
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|
|
|
|
|
Podobne |
|
|
|
|