|
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wielu żmudnych dniach spędzonych na bieganiu tu i tam za byle czyim rozkazem, pozwolono jej (acz z niechęcią) chodzić póznym wieczorem do opustoszałej sali szkolnej i ślęczeć w samotności nad stosem starych książek. - Jeżeli nie będę sobie przypominała tego, czego się nauczyłam, to wkrótce zapomnę wszystko - mówiła sama do siebie. - Jestem już niemal dziewczyną kuchenną, a jeżeli ponadto będę niewykształcona, to stanę się zupełnie podobna do Becky. Ciekawe, czy potrafiłabym zapomnieć wszystko... i nie wiedzieć, kiedy się w wyrazach francuskich pisze h lub ile żon miał Henryk VIII. Jedną z najosobliwszych stron nowego trybu życia Sary była zmiana jej stanowiska wśród uczennic. Nie dość, że przestała odgrywać wśród nich rolę jakby małej władczyni, ale zdawała się wręcz nie należeć już do ich grona. Była do tego stopnia zajęta ciągłą robotą, że ledwo miała sposobność rozmawiać z którąś z koleżanek; zresztą zauważyła, iż miss Minchin nierada była temu, żeby się z nimi zadawała. - Nie życzę sobie, by ta dziewczyna poufaliła się i rozmawiała z innymi dziewczynkami - oświadczyła raz przełożona. - Dziewczęta lubią słuchać utyskiwań, a gdy ona zacznie opowiadać im o sobie różne romantyczne historie, zaraz w ich oczach wyrośnie na nieszczęśliwą bohaterkę i rodzice zrażą się do mojego zakładu. Lepiej, żeby żyła zupełnie na uboczu... zgodnie ze swoją pozycją. Ja daję jej dach nad głową... a więcej nie ma prawa wymagać ode mnie. Sara nie wymagała wiele i zbyt była dumna, by nadal poufalić się z dziewczynkami, które najwidoczniej zaczęły się krępować i czuć się niepewnie w jej towarzystwie. Uczennice miss Minchin były w przeważnej części stadem głupiutkich, młodych gąsek. Przywykły do wygód i dostatków, więc gdy sukienki Sary stawały się coraz krótsze i brudniejsze, gdy w jej bucikach pokazały się dziury i gdy poczęła na każde zawołanie kucharki chodzić z koszykiem do miasta po zakupy, nauczyły się przemawiać do niej takim tonem, jakim się mówi do służącej. - Pomyśl sobie, że ta dziewczyna była właścicielką kopalni diamentów - drwiła Lawinia. - Wygląda, jak garkotłuk, a dziwaczeje z każdym dniem!... Nigdy nie lubiłam jej zbytnio, ale teraz to już ścierpieć nie mogę, gdy ona przygląda się ludziom, nie mówiąc ani słowa... zupełnie jakby chciała zgłębić ich myśli. - Bo też chcę ich zgłębić - odpowiedziała Sara bez wahania, usłyszawszy to - dlatego przyglądam się niektórym ludziom. Lubię wiedzieć, co się w nich dzieje... i rozmyślać nad tym. Trzeba nadmienić, że Sara kilkakrotnie uniknęła różnych przykrości, przyglądając się uważnie Lawinii, która zawsze rada była komuś dokuczyć, szczególnie zaś lubiła dawać się we znaki swej dawnej rywalce. Sara nigdy nikomu nie dokuczała ani też nie wtrącała się do niczyich spraw. Pracowała, jak najemnica; dreptała po mokrych ulicach, dzwigając koszyki i paczki; przełamywała dziecięce roztrzepanie małych dziewczynek, którym pomagała w nauce francuskiego. Ponieważ ubranie jej stawało się z każdym dniem brudniejsze, a wygląd coraz bardziej zaniedbany, uznano, iż powinna stołować się w suterenie. Słowem obchodzono się jak z podrzutkiem lub oberwańcem. W sercu jej z każdym dniem narastał ból i hardość - ale nikomu nie zwierzała się ze swych uczuć. - %7łołnierze się nie skarżą, gdy ich coś boli - powtarzała, zaciskając zęby. - I ja też nie będę się skarżyła; będę sobie wyobrażała, że jestem na wojnie. Ale bywały chwile, że jej dziecięce serduszko pękłoby z bólu, gdyby nie miało oparcia w trzech życzliwych jej osobach. Pierwszą z nich, trzeba przyznać, była Becky - tak, właśnie ona. Przez całą pierwszą noc spędzoną na poddaszu Sara doznawała niejakiej pociechy na myśl, że po drugiej stronie muru, w którym roiły się i piszczały szczury, znajdowała się przecie jakaś ludzka istota. W ciągu nocy następnych owo uczucie pociechy znacznie wzrosło. Za dnia obie sąsiadki mało miały sposobności do rozmowy z sobą; każda z nich bowiem miała własną robotę, a wszelka próba pogawędki byłaby poczytana za próżniactwo i marnotrawienie czasu. - Prose sie ta na mnie nie gniwać, panienko, - szepnęła Becky pierwszego dnia - jeśli nie będę grzecnie mówiła. Jescebym za usy od kogo oberwała, kiejbym zacęna rozmawiać. Tera to ni mamy caszu ani na przeprasom , ani na dziękuję , ani na prosę ... Mimo to każdego ranka wkradała się do pokoiku Sary, ażeby pozapinać jej ubranie i pomóc, w czym tylko mogła, zanim zbiegła do kuchni rozpalać ognisko. A gdy zapadła noc, Sara zawsze słyszała nieśmiałe stukanie do drzwi, oznaczające, że jej służebnica znów gotowa pomagać jej we wszystkim. Przez pierwsze tygodnie swej niedoli Sara czuła się jakby ogłuszona, zdarzało się więc, że czas dłuższy mijał, zanim się z sobą spotkały lub zaszły w odwiedziny jedna do drugiej. Instynkt trafnie podszepnął Becky, że gdy człowiek dozna smutku, najlepiej zostawić go w samotności. Drugą pocieszycielką była Ermengarda. Zanim jednak objęła swoją rolę, zdarzyło się wiele dziwnych rzeczy. Gdy umysł Sary zaczął znów jakby nawiązywać łączność ze światem, uświadomiła sobie, że w chwili nieszczęścia zapomniała zupełnie o istnieniu Ermengardy. Obie zawsze były przyjaciółkami, lecz Sara, choć jej rówieśniczka, uważała się za osobę starszą. Albowiem Ermengarda, przy całej dobroci swego serduszka, była zawsze osóbką mało rozgarniętą. Do Sary przylgnęła całą swą nieporadnością i prostotą; przychodziła do niej z prośbą o pomoc w odrabianiu lekcji, przysłuchiwała się każdemu jej słowu i nagabywała ją o coraz nowe opowieści; sama jednak nie umiała powiedzieć nic ciekawego i brzydziła się wszelkimi książkami. Nie była to więc osoba, o której można by pamiętać, gdy się na czyjąś głowę zwaliła burza nieszczęść. Nic dziwnego, że Sara o niej zapomniała. Zapomnieć o niej można było tym łatwiej, że niespodziewanie wyjechała na kilka tygodni do domu. Gdy powróciła, przez parę dni pierwszych nie widziała się z Sarą, aż dopiero pewnego razu spotkała ją przechodzącą przez korytarz i niosącą na rękach cały tobołek odzieży, przeznaczonej do naprawy... bo Sara już zdążyła nauczyć się łatania i cerowania odzieży. Twarz miała bladą i mocno zmienioną, a ubrana była w starą i dziwnie skrojoną sukienkę, spod której kusego rąbka wystawały jej chude i zbłocone nóżęta. Ermengarda zbyt wielką była ciamajdą, by mogła znalezć się odpowiednio w takiej sytuacji; nie pomyślała nawet o tym, by jakoś zagadnąć przyjaciółkę. Wiedziała wprawdzie, co się stało, jednakże nigdy nawet sobie nie wyobrażała, by Sara mogła tak wyglądać - by mogła stać się tak opuszczona, znędzniała, biedna, tak podobna do służebnej dziewczyny. Rozżaliło ją to do tego stopnia, iż nie zdobyła się na nic więcej, jak tylko na to, by wybuchnąć zdławionym histerycznym śmiechem i wykrzyknąć - bezmyślnie i niemal bez sensu: - Ach, Saro! To ty jesteś? - Tak! - odpowiedziała Sara i nagle oblała się pąsem na myśl, która przeszła jej przez głowę. W jej oczach, które patrzyły wprost przed siebie, było coś takiego, że Ermengarda zmieszała się jeszcze bardziej, mając wrażenie, jakby Sara zmieniła się w jakąś inną, dotąd jej
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|
|
|
|
|
Podobne |
|
|
|
|