|
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kuszący. Nie podniósł nawet palca do ust, syknął tylko miękko. - śśś... - Jeśli brandy tak na ciebie działa, może powinieneś jej unikać. - Pochyliła się, by podnieść leżącą w kałuży herbaty, ale całą filiżankę, - To jedna z zalet dobrej porcelany - uniosła ją w górę - solidniejsza niż można się spodziewać. - Zerknęła na niego. - Proszę, siadaj. Mam do ciebie tylko jedną sprawę. - Cśśś... - utrzymywał równowagę, opierając się ręką o ścianę, po czym bardzo uważnie przemierzył dzielącą go od kuchennego stołu przestrzeń, gdzie wreszcie opadł na krzesło. Paisley ustawiła na miedzianej hinduskiej tacy dwie filiżanki, imbryk, talerzyk z krakersami i mały gliniany dzbanuszek. Usiadła obok niego i wsunęła mu w ręce naczynie z herbatą, już posłodzoną i z mleczkiem. - Proszę, napij się. 44 RS Przyglądał się glinianemu dzbanuszkowi. - Co to jest? - Twaróg cytrynowy. Jego skóra przybrała bardziej. zielonkawy kolor. - Nie bądz dzieckiem. Pij herbatę. - Rozsmarowała twaróg na cienkim wafelku i podała mu, gdy wreszcie odstawił filiżankę. - Jest pierwszej jakości, kupiłam go w sklepie dla smakoszy. Składa się z samych naturalnych składników: śmietana, jajka, cytryna, cukier. - Oblizała odrobinę sera z palca i przysunęła mu wafelek pod nos. -Zjedz to. Z żałosną miną wziął odrobinę do ust. - Szybko - powiedziała. - Herbata. Przełknął ślinę, patrząc na nią nieprzytomnym wzrokiem. - Krakers. Następny kąsek. Następny łyk. Głębokie wdechy. - Lepiej? - Nie jestem do końca pewien. - Więcej głębokich wdechów. - Tak, może troszeczkę. Promieniała radością. - Mówiłam ci, że mam na to lekarstwo. -Ujął w ręce nóż do masła i rozpoczął rozsmarowywanie twarogu pewnymi już niemal ruchami. - Nie rozumiem. - Nie próbuj nawet. Ma to coś wspólnego ze słodkim i kwaśnym, i... - Nie! - wzdrygnął się. - Nie, nie o to mi chodziło. Ugryzł kawałek krakersa, przeżuł go powoli i przełknął. 45 RS - Nie rozumiem, dlaczego czuję się w ten sposób, skoro już od lat nie miałem kaca. I dlaczego ty - zwrócił na nią oskarżycielskie spojrzenie - świergoczesz, jak pomylony kanarek po jakichś pijackich... - ... harcach? - To jest dosyć trafne określenie. - Zastanawiałam się nad tym samym. - Postukiwała paznokciem o błyszczący blat stołu. - Ciocia Izzy mówiła, że Vandermeirowie mają końskie zdrowie. Nigdy nie mogła zrozumieć, dlaczego brandy działała na mnie w ten sposób. Obwiniała za to krew Montaguesów. Wez jeszcze. - Napełniła filiżankę, dodając więcej cukru i mleka. - Widzisz, ja rzeczywiście mam zdrowie Vandermeirów. Potrzeba mi było tylko trochę czasu. - Okręcała wokół palca kosmyk włosów obserwując jak pił herbatę. - Albo to, albo wciąż jesteś jeszcze pijana. - Rozcierał swój kark. - Cieszę się, że czujesz się lepiej. - Jestem wzruszony twoją troską. - Teraz możesz odpowiedzieć mi na kilka pytań. Po pierwsze - co ty tu jeszcze robisz? Po drugie - gdzie spałeś? Po trzecie... Zamrugał oczami. - Nie czuję się aż tak dobrze. - To wstyd. - I swoim najbardziej władczym tonem powtórzyła: - Co ty tu jeszcze robisz? - To bardzo skomplikowane... Ale podejrzewam, że rzeczywiście jestem ci winien jakieś wyjaśnienie. - Westchnął. - Ja... no cóż, wykończyłem brandy. - Po prostu zostałeś i wypiłeś pół butelki sam?! I... poszedłeś spać? - Paisley podrapała brodę paznokciem. -Nie wykazałeś się szczególną pomysłowością. 46 RS Skrzywił się i odwrócił głowę w drugą stronę. - Cóż... - No dobrze. Nie mogę się już doczekać, żebyś mi to powiedział. - Zanurzyła wafelek w twarogu i zgarnęła pokazna, ilość słodkiego, żółtego kremu prosto do ust. - Nie chciałem być wścibski. Naprawdę nie miałem takiego zamiaru, ale kiedy zobaczyłem album ze zdjęciami... Zamarła trzymając przy ustach uniesiony w górę wafel. - Wścibski? - Powoli odłożyła wafel na spodeczek. -Oglądałeś moje albumy? Moje prywatne albumy ze zdjęciami?! - Trzasnęła dłonią w stół. - Grzebałeś w moich rzeczach, węszyłeś i przeglądałeś moje prywatne albu- my?! - Jeden album, który leżał na samym wierzchu przy twoim łóżku. - Przy moim łóżku? - Tak, ułożył ją spać. Ale to znaczyłoby... - Mówisz o albumie cioci Izzy w takim razie. - Tak, oczywiście. - Och! - Umoczyła palec w herbacie, po czym wessała słodką kropelkę. - Dlaczego? - To rzeczywiście dość niezręczna sytuacja. - Prawdę mówiąc, sprawiasz, że zaczyna to wyglądać coraz gorzej. Jęknął. Podsunęła mu imbryk. Nalał pełną filiżankę i wypił jednym haustem. Skrzyżowała nogi. - Mów dalej. Kiedy spojrzał na nią, poczuła pragnienie, by odgarnąć mu z oczu włosy, rozetrzeć skronie i ulżyć jego bolącej głowie. Opanowała się z 47 RS wysiłkiem. Ten mężczyzna zdecydowanie nadużył jej gościnności. Zerknęła w dół i poprawiła dekolt. - Czekam i mam na to cały dzień. - Cały dzień? - Spojrzał na zegarek. - Do licha. Muszę zadzwonić do mojego biura w Chicago. - W sobotę? - Sobota?!! Sobota - westchnął z ulgą. - Ale to znaczy, że dziś wieczór.... - Bal kryształowy? - Tak, bal kryształowy. Właśnie po to jestem w Nowym Jorku, by towarzyszyć Annie. - Zacisnął mocniej pałce na uchu filiżanki. - Będziesz tam? - Nie. - Potrząsnęła głową i odetchnęła głęboko. -Oczywiście byłam zaproszona. Vandermeirów trzeba zapraszać. Ale szacowne matrony modlą się do swoich świętych, by ta akurat panna Vandermeir odmówiła. Przyglądając się. jej zmarszczył brwi. Czuła jego współczucie i natychmiast obudziła się w niej duma. - Nie powinnaś się tak nami przejmować - powiedział cicho. - Nikt nie ma prawa osądzać cię w ten sposób. - Powiedz mi, jak zareagowałaby twoja rodzina, gdybyś pokazał się na balu ze mną? - Mam towarzyszyć Annie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|
|
|
|
|
Podobne |
|
|
|
|