|
|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przygotowywaniem zaproszeń na świąteczny bal, który organizowała dla pracowników. Była tak zajęta, że ze zdziwieniem spojrzała na ubranego już do wyjścia Glena. - Pozamykałem wszystko i zabezpieczyłem. Wszyscy poszli już do domów. Potrzebujesz jeszcze czegoś ode mnie? - Nie, dziękuję. - Marcie uśmiechnęła się. - Dobranoc, Glen. Do zobaczenia jutro. Zamknęła za nim frontowe drzwi i zabrała się do porządkowania kasy. Chance nie odezwał się przez cały dzień. Sądziła, że byli umówieni na ten wieczór. Tak jej się przynajmniej wydawało. Co chwila podnosiła oczy znad - 70 - S R rachunków i wyglądała przez okno. W końcu przyszedł moment, gdy pozostało jej już tylko włączyć alarm, zamknąć drzwi i odjechać. Starała się wyrzucić Chance'a z pamięci. I bez niego miała dość spraw do załatwienia. Bożonarodzeniowe przyjęcie miało odbyć się u niej w domu, czternastego grudnia o godzinie szóstej wieczorem. Zatem najdalej następnego ranka musiała wysłać zaproszenia szczególnie ważnym klientom. Trzeba było zaadresować koperty i nakleić znaczki. Pracownicy znali już termin, więc zaproszenia mogła wręczyć im przy wypłacie. Rozejrzała się po domu. Właściwie wszystko było już gotowe. Oprócz świątecznych dekoracji. Nie pozostało jej więc nic innego, jak tylko zabrać się do roboty. Wtedy zadzwonił telefon. - Słucham? - Cześć! - usłyszała głos Chance'a. - Mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam? - Nie, skądże. - Marcie uśmiechnęła się mimo woli. - Zamierzałem przyjechać po ciebie, gdy będziesz zamykać sklep, ale spotkanie nieco się przeciągnęło. Masz wciąż ochotę gdzieś się ze mną wybrać? Powiodła wzrokiem po stertach pudełek i opakowań wypełniających cały pokój. - Jestem w środku takiego bałaganu, że chyba powinnam zostać w domu. Pogniewasz się, jeśli odłożymy to na kiedy indziej? - Sądząc po głosie, musisz być bardzo zmęczona. Jak minął dzień? - Był bardzo pracowity. Prawdę mówiąc... - Marcie spojrzała na stos zaadresowanych kopert - zabrałam jeszcze nawet pracę do domu. - Naprawdę? - Marcie nie była całkiem pewna, czy Chance pytał poważnie, czy żartował. - Zawsze sądziłem, że szef wydaje polecenia innym, a sam nie pracuje po godzinach. - 71 - S R - Może tak to wygląda w świecie wielkich interesów. - Marcie odchrząknęła nerwowo. - To nie dotyczy właścicieli małych przedsiębiorstw. - Muszę wyjechać do San Francisco na dzień czy dwa. Skoro nie spotkasz się ze mną dzisiaj, to może pojechałabyś ze mną? - Sama nie wiem. Muszę pilnować interesów i... - Możemy wyjechać w sobotę, kiedy już zamkniesz sklep. Noc spędzimy w San Francisco. W niedzielę szybko załatwię moje sprawy i wieczorem wrócimy. Co ty na to? Marcie zacisnęła powieki, żeby opanować budzące się w niej podniecenie. Nie musiała przecież zajmować się sklepem w niedzielę. - Zgoda. To całkiem interesująca propozycja - powiedziała. Rozmawiali jeszcze przez kilka minut. Marcie nigdy wcześniej nie decydowała się na takie eskapady. Tym razem zrobiła to. I, co ciekawsze, wcale nie miała poczucia winy. Najzwyczajniej w świecie wróciła po prostu do prze- rwanych zajęć. Porozwieszała i porozstawiała wszystkie ozdoby. Przygotowała świece. Zawiesiła lampiony na patio. Pozostało tylko ustawić i ubrać choinkę. Ale na to miała jeszcze dużo czasu. Spojrzała na zegar i ze zdumieniem zorientowała się, że zbliża się północ. W pośpiechu przygotowała się do snu i wskoczyła do łóżka. Jej myśli same pobiegły do Chance'a Fowlera i wyjazdu do San Francisco. Zastanawiała się, jakież to interesy miał do załatwienia w niedzielę. Powieki ciążyły jej coraz bardziej. Usnęła. I śniła pełne erotyki i miłości sny. Szybko wyszli z samolotu. Wynajęli samochód i po kilku minutach opuścili lotnisko San Francisco. Skierowali się w stronę centrum. Kiedy jednak wjechali na Golden Gate Bridge i omijając miasto, jechali dalej na północ, Marcie zaniepokoiła się nieco. - 72 - S R - Wydawało mi się, że mówiłeś, iż masz dom w San Francisco? - powiedziała. - Nad Zatoką San Francisco, mówiąc ogólnie. A dokładniej, zaraz za mostem, w Tiburon. Będziemy tam za kilka minut. I rzeczywiście. Niedługo pózniej Chance wprowadził auto do garażu i zaprowadził Marcie na taras. - Och, Chance! Cóż za cudowny widok na całe miasto! - Marcie pełną piersią wciągnęła orzezwiające powietrze znad oceanu. - Mogłabym stać tak i patrzeć w nieskończoność. Stali, głowa przy głowie, przytuleni. - Kupiłem ten dom, kiedy jeszcze nie był gotowy. Tylko raz ujrzałem ten widok i już wiedziałem, że muszę go mieć. - Pocałował Marcie w policzek. Chłód nocy sprawił, że zadrżała. - Zimniej tu niż w San Diego - mruknął jej wprost do ucha. - Chodzmy do środka. Rozpalimy wspaniały ogień na kominku. - Odwrócił Marcie twarzą do siebie. Musnął pocałunkiem jej wargi. - I będziemy kochać się jak szaleni - szepnął głucho. - Co ty na to? - To wspaniały pomysł. - Marcie zamknęła oczy i oparła mu głowę na ramieniu. Jak poprzednie, także i ta noc spełniła ich najśmielsze oczekiwania. Pełna była miłości i zmysłowości, spokoju i zaspokojenia. Delikatne pocałunki i łagodne pieszczoty nieubłaganie doprowadziły ich oboje na niespotykane szczyty rozkoszy. I choć każde z osobna czuło, że coraz mocniej kocha drugie, ich miłość wciąż pozostawała nie wypowiedziana. Spali spleceni w uścisku, dopóki nie zbudziło ich słońce. Rozkoszując się rześkimi powiewami znad oceanu i bajeczną panoramą San Francisco po drugiej stronie zatoki, pili poranną kawę na tarasie. Chance ujął jej doń i pocałował. Splótł palce z jej palcami. Chrząknął. - Czy masz już jakieś plany na następną niedzielę? - spytał w końcu. - 73 - S R - Nic mi o tym nie wiadomo. Czemu pytasz? - To dobrze - uśmiechnął się. - Na następną niedzielę ojczulek zarządził doroczny, bożonarodzeniowy obiad rodzinny. Byłbym szczęśliwy, gdybyś zechciała mi towarzyszyć. Marcie nie była w stanie ukryć zdumienia. - Chcesz mnie pokazać swojej rodzinie?
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|
|
|
|
|
Podobne |
|
|
|
|