[ Pobierz całość w formacie PDF ]
i dorzucono węgli na palenisko. A gdy Bob skosztował napoju przygotowanego w dzbanie i oznajmił, że jest wyśmienity, postawiono na stole jabłka i pomarańcze i rzucono na ogień kilka garści kasztanów. Wtedy cała rodzina zasiadła przy kominku kołem, jak to Bob nazy- wał, choć po prawdzie było to tylko półkole. Obok Boba umieszczono całą zastawę szklaną rodziny Cratchitów, to jest dwa kieliszki i filiżankę ze szkła z obtrąconym uszkiem. Trzeba jednak przyznać, że naczynia te nadawały się do swego przeznaczenia nie gorzej nizli złote pucharki, toteż Bob z miną rozpromienioną nalał do nich trunku; tymczasem kasztany trza- skały wesoło w ogniu. Bob wzniósł toast: Wesołych świąt wszystkim nam życzę. Niech nam Bóg błogosławi, drodzy moi. %7łyczenie to cała rodzina powtórzyła zgodnym chórem. Niech nam Bóg błogosławi, każdemu z nas rzekł na końcu Maleńki Tim. Siedział tuż obok ojca na swym małym stołeczku. Bob zamknął w dłoni jego drobną wy- chudłą rączkę, jak gdyby pragnął ukochanego synka przy sobie zatrzymać, jak gdyby się lę- kał, że mu go zabiorą. Powiedz mi, duchu, czy Maleńki Tim będzie żyć? spytał Scrooge z serdecznym niepo- kojem, które to uczucie było mu dotąd najzupełniej obce. Widzę opustoszałe krzesło w kącie obok tego ubogiego komina odparł duch. Widzę maleńkie kule, przechowywane z miłością jako pamiątka po ich maleńkim właścicielu. Jeżeli przyszłość nie zmieni tych obrazów, dziecko umrze. Nie, nie! zawołał Scrooge. Dobry duchu, powiedz, że dziecko wyrwane zostanie śmierci! Jeżeli przyszłość nie zmieni tych obrazów powtórzył duch żaden z moich młodszych braci nie zastanie Maleńkiego Tima w tej izbie. A skoro ma umrzeć, niech umiera czym prę- dzej i w ten sposób zmniejszy nadmiar ludności na świecie. Słysząc w ustach ducha swoje własne słowa Scrooge zwiesił głowę, zdjęty żalem i skruchą. Człowieku ozwał się duch jeżeli masz w piersi serce, a nie kamień, nie wypowiadaj tych słów bezmyślnych i obmierzłych, póki się nie przekonasz, kim jest i gdzie żyje ów nad- miar ludności. Czyżbyś miał prawo rozstrzygać, którzy ludzie powinni żyć, a którzy umrzeć? Być może w oczach Boga mniej zasługujesz na to, aby żyć, nizli miliony istot podobnych temu dziecięciu biednego człowieka. Chryste! %7łe też słuchać muszę, jak marny robak, żerują- cy na liściu, uskarża się na nadmiar żywności pośród swych współbraci, co głodni pozostają w pyle na ziemi! Drżąc na całym ciele Scrooge spuścił oczy i w pokorze wysłuchał nagany ducha. Wtem usłyszał swoje nazwisko. Zdrowie pana Scrooge a mówił właśnie Bob Cratchit. Wznoszę toast za zdrowie pa- na Scrooge a, fundatora tej biesiady! Aadny mi fundator! zawołała pani Cratchit oblewając się rumieńcem... Chciałabym mieć go teraz pod ręką. Powiedziałabym mu prosto z mostu, co o nim myślę, a głowę dam, że moje słowa nie przypadłyby mu do smaku. Kochanie upomniał ją Bob przecież dzieci słuchają. Nie zapominaj, że mamy dziś Boże Narodzenie. 33 Chyba tylko to święto uroczyste mogło cię skłonić do wzniesienia toastu za zdrowie człowieka tak odrażającego, skąpego, tak pozbawionego serca i okrutnego, jak pan Scrooge. Wiesz przecież, Robercie, że on jest taki. Ty sam wiesz o tym najlepiej. Kochanie powtórzył Bob łagodnie przecież mamy dziś Boże Narodzenie. Wypiję jego zdrowie tylko przez wzgląd na ciebie i na to nasze święto radosne odparła pani Cratchit. Niech więc żyje długie lata. %7łyczę mu wesołych świąt i szczęśliwego Nowe- go Roku. Wyobrażam sobie, jaki jest wesoły i jaki szczęśliwy! Za przykładem matki dzieci wypiły zdrowie Scrooge a. Pierwszy raz w tym dniu zrobiły coś, w co nie włożyły ani krztyny serca. Maleńki Tim wypił na samym ostatku, ale nawet on zrobił to niechętnie. Scrooge stał się postrachem tej rodziny. Na sam dzwięk jego nazwiska zasępili się wszyscy i w ponurym usposobieniu tkwili przez całe pięć minut. Ale gdy przykry nastrój minął, byli dwakroć weselsi nizli przedtem, już choćby z tej przy- czyny, że wygnali z myśli tego przerażającego Scrooge a. Teraz Bob oznajmił rodzinie, że ma na oku pracę dla panicza Piotra, która (jeśli ją otrzy- ma) przyniesie całe pięć szylingów i sześć pensów tygodniowo. Dwoje młodszych Cratchitów aż się zatrzęsło od śmiechu na myśl, że Piotr miałby stać się człowiekiem samodzielnym, sam zaś panicz Piotr, srodze zadumany, spoglądał spomiędzy rogów swego kołnierzyka w ogień z wyrazem tak głębokiej zadumy, jak gdyby zastanawiał się już teraz, na jakie papiery warto- ściowe winien paść jego wybór, kiedy wpłyną mu do kieszeni owe oszałamiające dochody. Marta, biedna praktykantka u modniarki, opowiedziała im z kolei, jaką teraz pracę wykonuje i jak wiele godzin pracować musi bez wytchnienia; i oznajmiła, że nazajutrz rano poleży dłużej w łóżku, aby choć raz porządnie wypocząć, ponieważ cały jutrzejszy dzień ma wolny od za- jęć; i jeszcze dorzuciła, że przed kilku dniami na własne oczy widziała prawdziwą hrabinę i prawdziwego lorda, który był mniej więcej tego wzrostu, co Piotr. Usłyszawszy to Piotr tak
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|