[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ludziom zajętym wciąganiem osiemnastofuntówki z szalupy na pokład. Patrząc, jak odchodzi, Lady Barbara pokiwała głową. Coś podobnego! powiedziała miękko sama do siebie. On był niemal ludzki przez chwilę! W ciągu przymusowej samotności Lady Barbara niczym mieszkaniec bezludnej wyspy zaczęła nabierać nawyku mówienia do siebie samej. Zreflektowała się szybko, zauważywszy to; zeszła na dół i wyłajała głośno Hebe za drobne przeoczenie przy rozpakowywaniu kufra z garderobą. Rozdział XXI Okręt obiegła pogłoska, że Lydia nareszcie wraca do kraju. Ludzie walczyli i pracowali najpierw po jednej stronie, potem po drugiej, nie rozumiejąc pobudek wielkiej polityki, które decydowały, przeciw komu mają się bić, a dla kogo pracować. %7ładnemu z nich nie przyszło do głowy zastanawiać się nad tym, że Hiszpanie, którzy początkowo byli ich przeciwnikami, a potem przyjaciółmi zajęli w końcu neutralne, lecz niemal wrogie stanowisko. Woleli wypełniać rozkazy nie myśląc. Lecz teraz pogłoska, że wracają do domu, wydawała się zupełnie pewna. Marynarzom, którzy nie grzeszyli nadmiarem wyobrazni, zdawało się że Anglia jest tuż za widnokręgiem. Nie myśleli o leżących przed nimi pięciu tysiącach mil burzliwej drogi. Głowy ich pełne były Anglii. Ci, których wzięto siłą, myśleli o żonach, ochotnicy o kobietach w portach i uciechach jakie ich czekają, gdy się zwolnią ze służby. Radości nie zaciemniało im nawet to, że mogą zostać przerzuceni na inny okręt i posłani znów na drugi koniec świata, zanim zdążą postawić stopę na angielskiej ziemi. Rzucili się z zapałem do wyciągania Lydii na kotwicach zawoznych z zatoczki i żaden nie obejrzał się z żalem na miejsce, które dało im schronienie i umożliwiło wyruszenie w drogę do domu. Na masztach, dokąd wdrapali się, aby stawiać żagle, śmiali się i błaznowali jak gromada małp. Kiedy nadszedł wieczór ciepły i spokojny ludzie z wolnej właśnie od zajęć wachty tańczyli, podczas gdy Lydia szła gładko pod pomyślnym wiatrem przez błękitny Pacyfik. W nocy kapryśny wiatr tropikalny przycichł i zamienił się w słaby powiew, a pózniej w niepewne podmuchy, od których łopotały żagle i trzeszczał takielunek. Wachta miała pełne ręce roboty przy brasach z nieustannym trymowa-niem żagli. Hornblower ocknął się na swej koi o chłodnej godzinie świtu. Było jeszcze za ciemno, żeby dojrzeć, co pokazuje kompas kontrolny wmontowany w deski pokładu nad jego głową, lecz z długiej fali, która kołysała okręt, i sporadycznych hałasów nad głową zorientował się, że mają spokojną pogodę. Zbliżał się już czas na poranną przechadzkę po pokładzie i w błogim poczuciu, że nie musi już o niczym decydować, Hornblower czekał, aż Polwheal przyjdzie i poda mu ubranie. Naciągał właśnie spodnie, gdy nad włazem rozległ się głos marynarza na oku: Widać żagle! Z lewej burty na trawersie. To znowu ten lugier, sir. Przyjemny nastrój beztroski rozwiał się błyskawicznie. Ten lugier to jego zły omen. Dwakroć widzieli go w tejże Zatoce Panamskiej i za każdym razem niósł im złe wieści. Z niepokojem charakterystycznym dla ludzi przesądnych Hornblower pomyślał, co przyniesie mu to trzecie spotkanie. Wyrwał mundur z rąk Polwheala i naciągał go, idąc spiesznie w górę zejściówką. Istotnie był to ten sam lugier; stał, unieruchomiony ciszą, w odległości około dwóch mil od Lydii . Kilku oficerów widocznie nie mniej przesądnych niż ich kapitan, skierowało w tamtą stronę lunety. Jest coś w ich takielunku, co mi się mocno nie podoba mruczał Gerard. Zwykła hiszpańska guarda-costa36 rzekł Crystal. Widziałem ich tuziny. Pamiętam, jak niedaleko Hawany& Kto ich nie widział przerwał mu Gerard szorstko. Mówiłem& patrzcie! Aódz odbija od lugra. Obejrzał się i zobaczył kapitana wychodzącego na pokład. 36 Guarda-costa (hiszp.) strażniczy statek przybrzeżny (przyp. tłum.). Lugier wysyła łódz, sir. Hornblower starał się z całych sił przyjąć obojętny wyraz twarzy. Mówił sobie, że dowodząc teraz najszybszym i najlepiej uzbrojonym okrętem na całym Pacyfiku nie potrzebuje bać się niczego. Lydia jest przygotowana do podróży z jednej półkuli na drugą i zdolna do pokonania każdego okrętu o sile do pięćdziesięciu dział. A zatem widok lugra nie powinien go niepokoić. Lecz tak wcale nie było. Przez długie minuty obserwowali, jak łódz podskakując płynie w ich kierunku, niesiona martwą falą. Początkowo wyglądała jak czarny punkcik pojawiający się od czasu do czasu na grzebieniach fal, ale w krotce było już widać pióra wioseł odbijające promienie leżącego jeszcze, nisko słońca i łódz wyglądała teraz jak wielki czarny owad wodny pełznący po powierzchni. Wkrótce zbliżyła się na odległość głosu i kilka minut pózniej ten sam młody oficer hiszpański we wspaniałym mundurze wdrapał się po raz trzeci na pokład Lydii i został powitany ukłonem przez Hornblowera. Nie usiłował nawet maskować ciekawości zmieszanej z podziwem, gdy zobaczył, że awaryjny bezanmaszt zniknął i został zastąpiony nowym, tak samo wyposażonym i równie sprawnym, jak maszty ustawiane w stoczni; widział starannie załatane dziury po kulach i zorientował się, że pompy już nie pracują. Znaczyło to, że w czasie tych szesnastu dni od ostatniego spotkania Lydia została całkowicie odremontowana, i to jak wiedział na pewno bez pomocy z lądu i bez zachodzenia do portu, chyba że zrobili to wszystko w jakiejś nie zamieszkałej zatoczce. Jestem zaskoczony, że widzę tu pana znowu, sir rzekł. Dla mnie odpowiedział Hornblower z kurtuazją jest to równie duża przyjemność, jak zaskoczenie. I dla mnie to przyjemność śpiesznie dodał Hiszpan lecz sądziłem, że jest już pan daleko w drodze powrotnej. Jestem w drodze powrotnej odrzekł Hornblower, zdecydowany w miarę możności nie dawać powodu do obrazy lecz jak pan widzi, sir, na razie nie upłynąłem daleko. Jednakże, co pan zapewne zauważył, dokonałem koniecznych napraw i teraz już
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|