[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Oczywiście. W tej okolicy nikt jeszcze nie biegał z karabinem. I nagle dwóch naraz? To musi być ten sam człowiek. Albo ten sam spisek. Jakieś ślady? Pokręcił głową i spróbował wina. Chciałem porozmawiać z tobą w cztery oczy wyjaśnił zanim złapią cię pozostali. O dwóch sprawach powinieneś się dowiedzieć. Wypiłem łyk wina i czekałem. Pierwsza to fakt, że to wszystko naprawdę mnie przeraża. Po zamachu na Bleysa trudno dłużej przypuszczać, że ktoś żywił osobistą urazę do Caine a. Celuje chyba w nas wszystkich, a przynajmniej w niektórych. A teraz mówisz, że ciebie też próbowano zabić. Nie wiem, czy istnieje jakiś związek. . . Ja też nie. Ale nie podoba mi się schemat, jaki tu dostrzegam. Najbardziej się obawiam, że za tymi zamachami stoi jedno lub więcej z nas. Dlaczego? Zajrzał ponuro w głąb kielicha. Przez całe wieki wendeta była naszą metodą regulowania osobistych spo- rów. Niekoniecznie prowadziła do śmierci, choć zawsze istniała taka możliwość. Typowe jednak były intrygi, mające na celu kompromitację, poniżenie, okale- czenie lub wygnanie przeciwnika i wzmocnienie własnej pozycji. Ta działalność osiągnęła swój ostatni szczyt w walkach o sukcesję. Kiedy obejmowałem to sta- nowisko, o które wcale się zresztą nie starałem, myślałem, że sprawy są już zała- twione. Nie musiałem z nikim kruszyć toporów i próbowałem być sprawiedliwy. Wiem, jacy wszyscy są przewrażliwieni. Mimo to nie przypuszczam, żebym to ja był powodem ani że chodzi o sukcesję. Inni mi nie przeszkadzali i odniosłem wra- żenie, że uznali mnie za mniejsze zło i że naprawdę współpracują, żeby wszystko jakoś się toczyło. Nie, nie wierzę, by ktoś z nich był taki nierozważny i zapragnął mojej korony. Kiedy sprawa sukcesji została rozwiązana, zapanowała prawdziwa przyjazń i dobra wola. Zastanawiam się jednak, czy znowu nie powtarza się stary schemat. %7łe dla załatwienia osobistych porachunków ktoś mógł na nowo podjąć dawną grę. Nie chciałbym tego. . . znowu podejrzenia, ostrożność, nieufność, gra na dwie strony. To nas osłabia, a zawsze istnieje jakieś zagrożenie, wobec którego powinniśmy być silni. Rozmawiałem z każdym z osobna i oczywiście wszyscy wypierają się wiedzy w jakichkolwiek spiskach, intrygach czy wendetach. Widzę jednak, że stają się podejrzliwi. To przyzwyczajenie. Każde z nich bez trudu wy- grzebało zadawnione urazy, jakie inni mogli żywić wobec Caine a, chociaż ten, likwidując Branda, ocalił nasze tyłki. To samo z Bleysem: każdy znalazł jakiś motyw dla każdego z pozostałych. Czyli chcesz złapać zabójcę szybko, z powodu jego oddziaływania na mo- rale? 86 Dokładnie. Nie potrzebuję tego dogryzania i wyszukiwania pretensji. Wszystko jest jeszcze dostatecznie świeże, byśmy wkrótce znów mieli prawdzi- we spiski, intrygi i wendety. Może już je mamy i jakieś drobne nieporozumienie doprowadzi do rozlewu krwi. A czy ty sam uważasz, że to ktoś z pozostałych? Do diabła! Jestem taki jak oni. Odruchowo staję się podejrzliwy. To cał- kiem możliwe, ale jak dotąd, nie znalazłem żadnego dowodu. A kto jeszcze wchodzi w grę? Rozprostował nogi, skrzyżował je znowu i łyknął wina. Niech to piekło pochłonie! Naszych wrogów jest legion. Ale większości zabrakłoby odwagi. Wiedzą, jakiej zemsty mogą oczekiwać, kiedy ich odnajdzie- my. Splótł dłonie za głową i zaczął się wpatrywać w rzędy książek. Nie wiem, jak to powiedzieć zaciął po chwili. Ale muszę. Czekałem. Mówi się, że to może Corwin rzucił szybko. Ja w to nie wierzę. Nie powiedziałem cicho. Mówiłem przecież, że nie wierzę. Twój ojciec wiele dla mnie znaczy. Jak ktokolwiek mógłby w to uwierzyć? Chodziły słuchy, że oszalał. Sam słyszałeś. A jeśli cofnął się do przeszłe- go stanu umysłu, z czasów, kiedy jego stosunki z Caine em i Bleysem nie były całkiem serdeczne. . . zresztą, z nami wszystkimi, skoro już o tym mowa? Tak właśnie mówią. Nie wierzę. Chciałem cię tylko uprzedzić, że słyszy się takie plotki. Lepiej, żebym ja ich nie słyszał. Przynajmniej ty nie zaczynaj. Westchnął. Proszę. Są podenerwowani. Nie szukaj kłopotów. Napiłem się wina. Tak, masz rację. A teraz wysłucham twojej historii. Nie krępuj się, skomplikuj mi życie jeszcze trochę bardziej. Dobrze. Przynajmniej niczego nie zdążyłem zapomnieć. Opowiedziałem wszystko raz jeszcze. Długo to trwało i zanim skończyłem, za oknem zaczęło się ściemniać. Przerywał mi rzadko, by wyjaśnić jakiś szczegół. W przeciwieństwie do Billa, nie analizował poszczególnych przypadków. Kiedy zakończyłem, wstał i zapalił kilka olejowych lamp. Niemal słyszałem jego myśli. No nie stwierdził w końcu. Zabiłeś mi klina z tym Lukiem. Nic wiem, co o nim sądzić. A ta dama z żądłem trochę mnie niepokoi. Mam wrażenie, że słyszałem o podobnych do niej, ale nie pamiętam, przy jakiej okazji. Przypomnę 87 sobie. Chciałbym jednak dowiedzieć się czegoś więcej o tym twoim projekcie Ghostwheel. Coś mi się w nim nie podoba. Oczywiście. Ale przypomniałem sobie, że jeszcze o czymś muszę ci po- wiedzieć. Co to takiego? Streściłem wszystko prawie tak jak wtedy, kiedy opowiadałem to Billo- wi. Całkiem niedawno, więc teraz miałem uczucie, że powtarzam to samo. Ale jest coś, o czym Billowi nie wspomniałem, ponieważ wtedy nie wydało mi się to ważne. Może bym nawet zapomniał, gdyby nie wyszła ta sprawa ze snajperem. A potem przypomniałeś mi, że Corwin znalazł kiedyś substytut prochu strzelni- czego, który działa w Amberze. Wierz mi, wszyscy o tym pamiętamy. Zapomniałem o dwóch sztukach amunicji, które mam w kieszeni. Pocho- dzą z ruin tego magazynu, gdzie Melman miał pracownię. I co? Nie ma w nich prochu. Zawierają jakiś różowy proszek. Nawet się nie pali. . . to znaczy na cieniu-Ziemi. Wyjąłem jeden nabój. Wygląda na 30 30 zauważył. Chyba tak. Random wstał i pociągnął za pleciony sznur, wiszący przy półkach z książka- mi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|