[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Uśmiech zniknął. - Czy to wszystko, co masz mi do powiedzenia? - A co chciałbyś usłyszeć? - Na pewno coś innego niż ponure dzień dobry. Marnie zdjęła lniany żakiet brzoskwiniowego koloru i powiesiła go na krześle za biurkiem. - Przepraszam, ale czuję się przygnębiona. Właśnie wróciłam od ojca. - Czy coś się zmieniło? - Odwrócił wzrok, jakby poczuł się nieswojo. - Nie. Dziękuję za pamięć. Uśmiechnął się blado i zmienił temat. - Mam dobre wiadomości. - Och! - Twarz jej się rozjaśniła. - Dzięki koncepcji Alberta i dwóch innych in żynierów będziemy badać już tylko dwa nowe roz wiązania dotyczące materiału wybuchowego. - Lance, to wspaniale! - 1 tak straciliśmy na to za dużo czasu. Od wielu tygodni cały sztab inżynierów pracował nad różnymi opcjami. Nowy materiał wybuchowy musiał być nie tylko dobry, ale także spełniać określone wymagania rządu. Sprawa była niezwykle trudna. Jak dotąd, wszystkie rozwiązania miały tyle samo plusów, co minusów. W tym krytycznym okresie zadaniem Marnie było zbieranie całych stert danych i wprowadzanie ich do komputera. Informacje te zawierały szczegółowe opisy każdego rozwiązania, sposób działania i warunki, w jakich należało je stosować. - Słuchaj, powiedz wreszcie coś więcej! - Zdecydowali się w końcu na mechanizm zegarowy. Od dziś nazywa się go układem jeden minus" - powiedział i rzucił na biurko teczkę. - Tu jest wszystko. Sama poczytaj. - Sądzisz, że wujek Sam będzie zadowolony? Lance wstał. - Poczekamy, zobaczymy. Nic innego nam nie pozostaje. Uśmiechnął się swoim chłopięcym uśmiechem. - Ale jestem zadowolony i mam nadzieję, że tata też będzie. - Na chwilę z jego twarzy zniknął wyraz podniecenia. -Tylko że z nim nigdy nic nie wiadomo. Marnie wiedziała o tym aż nadto dobrze. Nie powiedziała jednak nic. Nigdy nie wspomniała Lan- ce'owi o tym, co zdarzyło się w jego biurze i nie miała zamiaru tego robić. Najchętniej wymazałaby ten incydent z pamięci. Nadal czuła na wargach twarde, szorstkie usta Tate'a. Widziała go zaledwie dwa razy w życiu, a już obudził w niej uczucie, którego nie umiała określić. W każdym razie nie miało ono nic wspólnego z tym, że Tate był ojcem Lance'a, ani z tym, że był od niej o tyle starszy. Niespodziewanie poczuła ucisk w gardle. Przełknęła ślinę i odwróciła wzrok, aby Lance nie zauważył jej zmieszania. - Marnie? Spojrzała na niego. - Przepraszam - uśmiechnęła się zawstydzona. - Przyjdę po ciebie o ósmej. Uśmiech zniknął z twarzy Marnie. - Sądzisz, że to dobry pomysł? - Jasne, czemu nie? Z niewiadomego powodu jego pewność siebie zirytowała Marnie. - Wiesz, czemu - odparła ostro. Zachichotał, pochylił się i pocałował ją w policzek. - Czy pozwolisz zabrać się na obiad, jeśli dam słowo, że nawet nie wspomnę o małżeństwie? - Lance... - Musimy przecież uczcić sukces, prawda? - Prze chylił przekornie głowę. Co ty na to? Marnie przypomniała nagle sobie grozby Tate'a. - Dobrze, pójdę - powiedziała impulsywnie. Restauracja, którą wybrał Lance, była wyjątkowo zatłoczona, nawet jak na piątkowy więczór. Nazywała się Back Porch". Marnie bardzo ją lubiła. Parę razy przychodziła tu z Kate. Panowała w niej swobodna atmosfera, a poza tym dostawało się tu najlepsze w Houston sałatki i pizzę. Tego więczoru orkiestra w sąsiedniej sali grała stare przeboje Kenny Rogersa. Kelner nalewał im wino, a Marnie stukała butem w takt muzyki. Zamówiła pizzę na pszennym cieście, z dużą ilością sosu pomidorowego i znakomitym serem owczym mozarrella, a Lance wybrał lasagne. - Cieszysz się, że przyszłaś? - Wiesz, że tak. - Marnie uśmiechnęła się. - Wobec tego wznieśmy toast za sukces naszych badań, dobrze? Marnie sięgnęła po kieliszek. Nagle jej dłoń zawisła w powietrzu, a cała krew odpłynęła z twarzy. W drzwiach restauracji stanął Tate 0'Brien i patrzył wprost na nią. - Marnie, co się stało? - zapytał zaniepokojony Lance. - yle się czujesz? Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha. Marnie siedziała jak sparaliżowana. Nie mogła oderwać oczu od Tate'a. Dopiero gdy obrócił się ku towarzyszącej mu młodej kobiecie, tej samej, z którą widziała go na przyjęciu, odwróciła wzrok i spojrzała na Lancc'a. I nawet wówczas, już wpatrzona w syna, widziała tylko obraz jego ojca. Twarz, a także ręce Tate'a wydawały się bardziej opalone. Może to kwestia oświetlenia? Włosy w lekkim nieładzie dziwnie paso wały do niebieskiej koszuli, rozpiętej od góry na tyle, że widać było owłosienie na piersiach. Dżinsy opinały muskularne, szczupłe biodra. - Chyba mi tu nie zemdlejesz? - Lance był zanie pokojony. Uśmiechnęła się z wysiłkiem. %7łołądek podchodził jej do gardła. - Tu jest... twój ojciec. - Tutaj? - Tak, tutaj. - Głos Marnie drżał. Lance parsknął ze złością. Obrócił się, mrucząc pod nosem przekleństwo. Tate i jego towarzyszka przeciskali się między stolikami. Marnie modliła się w duchu, by poszli na werandę. Ale żeby tam dojść, musieli przejść koło ich stolika. Serce jej waliło. - Nie mam pojęcia, co on tutaj robi - powiedział Lance z ponurą miną. Marnie zacisnęła usta. - To proste, twój ojciec nas szpieguje. Lance otworzył usta, by odpowiedzieć, ale zamknął
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|