[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rigby'ego i Marlowe'a, by trzymali język za zębami. Wyna- 114 gradzał służbę szczodrze, w zamian oczekując dyskrecji. Jeśli któryś z nich mówił więcej, niż należało, wykazywał się nie pojętą wręcz głupotą. Kary za kłusownictwo i handel dziczy zną były drakońskie, o czym powszechnie wiedziano, i nawet on nie mógłby wiele zdziałać, aby uchronić przed nimi kogoś, kogo złapano na gorącym uczynku. Miał nadzieję, że Marlowe będzie jutro miał coś konkret nego do powiedzenia. Najlepiej ukręcić sprawie łeb szybko i po cichu. Nie życzył sobie, aby ktoś z jego ludzi zadyndał na stryczku albo został deportowany na siedem lat do Australii, co jakże często równało się karze śmierci, tyle że rozłożonej na raty. Zdmuchnął świecę i ułożył się wygodnie do snu, niestety natychmiast nawiedził go obraz Tildy. Co takiego było w tej kobiecie, że wrażenia z ulotnego spotkania sprzed lat natych miast odżyły? W gruncie rzeczy nie była piękniejsza od wielu dam, z którymi wiązał się przez ten czas. Z łatwością rozgrze szyłby się, gdyby chodziło tylko o ładną buzię i zgrabną figurę, lecz w tej kobiecie kryło się coś więcej. Po prostu pragnął jej jak jeszcze nigdy nikogo. Cenił inteligencję i dowcip Tildy, podobała mu się nawet jej rezerwa, pod którą skrywała żywą, namiętną naturę. Ma rzył, by swymi pieszczotami rozgrzać jej jedwabistą skórę. Wyobraznia podsuwała mu widok miękkiego, gorącego ciała - ciała ladacznicy - oplatającego jego ciało. Do diabła, pomyślał, to przecież żądza, nie miłość. Błądził po manowcach. Dotychczas panował nad pożądaniem. Tym razem to ono nim powodowało, wywoływało zamęt w głowie, zakłócało jasność widzenia. Zrozumiał nagle, że sama Tilda też miała w tym swój udział. Chciała uchodzić za zimną, wyrachowaną cyniczkę. 115 Każdego, kto chciałby się do niej zbliżyć, odpychała drwiną i ostrym językiem. Z wyjątkiem dwóch osób - córki i jego matki. Wszystkich innych trzymała na dystans tak umiejętnie, że nawet nie zdawali sobie z tego sprawy. Właśnie dlatego tak go od razu zafascynowała. Teraz fascy nowała go jeszcze bardziej, bo przejrzał jej kamuflaż. Pragnął poznać prawdziwą Tildę. L Rozdział siódmy Choć zasnął pózno, rano wstał bardzo wcześnie i już przed dziewiątą w biurze konferował nad kuflem piwa z Marloweem i Rigbym. Wiadomości, które przynieśli, nie były dobre. - Wczoraj znalazłem dziesięć nowych pułapek, wasza wy sokość - donosił Marlowe. - Przeważnie druciane sidła, ale również stalowe potrzaski, dobre na lisy i borsuki. - To nie ma sensu - zdumiał się Crispin. - Przecież więk szość kłusowników nie używa takich pułapek. Są drogie i nie zbyt skuteczne dla większości zwierzyny. No i skąd oni biorą to przeklęte żelastwo? W naszym majątku nie mamy niczego takiego, prawda? - Nie, wasza wysokość - potwierdził Marlowe. - Używali śmy ich za czasów pana ojca. Był bardziej zainteresowany po lowaniem niż wasza wysokość, musieliśmy więc mieć coś na drapieżniki. Kiedy wasza wysokość kazał zostawić zwierzy nę w spokoju, rozdałem tego sporo gajowym w innych ma jątkach. Tak było. W majątku Crispina, inaczej niż u sąsiadów, zwierzyna podlegała naturalnej selekcji. Książę czasami brał dubeltówkę i z jednym lub paru przyjaciółmi wybierał się na 117 małe polowanie, ale nie znosił zrytualizowanej masakry, któ rą organizowali inni właściciele ziemscy, zapraszając tłumy na wielkie myśliwskie spotkania. Z tego powodu nie tępiono drapieżników, które utrzy mywały równowagę w populacji bażantów, królików i zajęcy. Gdyby nie drapieżniki, farmerzy mieliby sporo powodów do narzekań. Niezależnie od tego nienawidził pułapek od czasu, gdy jeden z jego ulubionych psów wpadł w stalowy potrzask. Ciągle jeszcze pamiętał, jak bardzo zwierzę cier piało, zanim je uwolnił. Pies kulał potem do końca swoich dni. Crispin zakazał wtedy na swoich ziemiach używania tych narzędzi tortur. - Przypuszczam - odezwał się po chwili - że to robota jakiejś bandy zawodowych kłusowników. Czy któryś z was domyśla się, kto z naszych ludzi mógłby być w to zamie szany? - Nie - powiedział Rigby. - Ludzie wiedzą, że wasza wy sokość zakazał używania stalowych potrzasków. Gdyby tak Hardy lub Jem Beckett mieli z tym coś wspólnego, to wasza wysokość mógłby ich śmiało wysłać do Londynu i zareko mendować na Drury Lane w Londynie. Chyba jednak nie po trafią udawać aż tak dobrze, by występować w Królewskim Teatrze! Hardy, a szczególnie Beckett często powtarza, że pra cując u waszej wysokości, można być spokojnym, że żaden dzieciak nie wpadnie w potrzask. A wie, co mówi, bo spło dził ich sporo. Crispin roześmiał się. Jem Beckett i Bill Hardy regular nie uzupełniali dietę swoich rodzin złapaną we wnyki drob ną zwierzyną. Wysoce nieprawdopodobne, by podcinali gałąz, na której siedzieli. - Macie rację. Chyba możemy ich wykluczyć. Ale trzeba 118 ich ostrzec. I niech przekażą dalej nasze ostrzeżenie. Zależy mi zwłaszcza, żeby dotarło do dzieci dzierżawców. - Tak jest, wasza wysokość - zgodził się Marlowe. - Rigby zajmie się tym. Gdyby ktoś z naszego majątku należał do ta kiej bandy, tych dwóch wiedziałoby o tym. Jedno jest zastana wiające. Wcale nie jestem pewny, że to banda zawodowców. - Kto inny miałby pieniądze na stalowe pułapki? - zdziwił się Crispin. - One są stare, wasza wysokość. Mogą pochodzić skądkol- wiek. A jak nieporadnie są zakładane, pożal się Boże! Nawet ja mógłbym to zrobić lepiej. Ton lekceważenia w głosie Marlowe'a rozbawił St. Ormonda. - Och, z pewnością! - roześmiał się. - Musicie to umieć przynajmniej tak samo dobrze, jak każdy kłusownik - Może i tak, wasza wysokość... ale te pułapki zakłada ja kiś partacz. Często są zle zakopane, pętla za wysoko, no i nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|