[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bezgłośnie ruszyli korytarzem do przedsionka. Nicolette, obmacując dłonią ścianę, wyczuła niewielkie drzwi. Roland pomógł jej znalezć klucz, z wdzięcznością myśląc w tej właśnie chwili o Blancu, który miał nawyk wieszania kluczy zawsze w tym samym miejscu. Drzwi otworzyły się z cichym zgrzytem. Roland zamknął je od środka, żeby opóznić pościg. I oto znalezli się w części zamku, która była już zniszczona do tego stopnia, że lada chwila groziło jej zawalenie. Poczuli chłodny powiew i w srebrnej poświacie księżyca zauważyli, że w ścianie naprzeciwko brakuje sporego kawałka muru. Przez dość duży otwór widzieli lśniące, rozkołysane morze. - Ani kroku dalej - szeptem ostrzegł dziewczynę Roland. - W podłodze są wyrwy. Pokiwała głową, ale zaraz uświadomiła sobie, że Roland nie może tego zobaczyć, i zachrypniętym głosem wyszeptała: - Widzę. Dygotała z podniecenia. W jednej chwili, wraz z pojawieniem się Rolanda, jej dotychczasowe życie uległo całkowitej przemianie. Nicolette targały sprzeczne uczucia. Ogromnie się bała swych opiekunów, którzy ruszyli za nią w pogoń. I dziadek, i ciotka Dionne byli naprawdę rozgniewani. Właściwie ich rozumiała - nie dość, że wydostała się ze swej komnaty, w której ją więzili, to na dodatek Roland próbował teraz umożliwić jej ucieczkę z zamku. Bardzo tego pragnęła, jednak wciąż dręczyła ją niepewność, jak jej postępowanie osądza Bóg. Okazała nieposłuszeństwo, będzie musiała wyznać ten grzech na jutrzejszej spowiedzi... Nie! Jutro odjedzie daleko stąd! Ale przecież nie wolno jej opuszczać tego miejsca! To niebezpieczne, bardzo niebezpieczne! - Chodz! - powiedział Roland, przerywając rozterki Nicolette. Trzymał ją mocno za rękę, kiedy posuwali się po wąskiej krawędzi wzdłuż ściany. Przez cały czas szeptem ją uspokajał, jakby wyczuwając jej strach, strach nie tylko przed realnym niebezpieczeństwem - przepaścią, która czaiła się pod nimi - ale przede wszystkim przed niepewnością jutra. 52 - Wydostanę cię stąd, Nicolette - szeptał. - Jeśli zechcesz, pojedziesz ze mną do mojej ojczyzny. Przedstawię cię rodzicom. Gdybyś jednak wolała żyć we Francji, zostanę z tobą, bo jesteś mi droższa nad wszystko. - Och, Rolandzie! - westchnęła dziewczyna, niepewna, jak zareagować na jego słowa. Cała sytuacja wydawała jej się taka nierzeczywista. Nie mogła wprost uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Dotarli do ściany, która przylegała, jak oboje doskonale wiedzieli, do baszty Dongarda. W ciemności zamajaczyła mroczna czeluść w murze. Niegdyś zapewne znajdowały się tu drzwi. Roland nie wahał się długo. - Nie możemy zostać w tej sali. Musimy iść dalej! Chodz! Nicolette z prawdziwą determinacją podążyła za nim. Był teraz dla niej wszystkim, stanowił jedyny punkt oparcia w świecie. Zdała sobie sprawę, że spaliła za sobą mosty, bo ani dziadek, ani ciotka Dionne nigdy jej nie wybaczą takiej samowoli. Zwiadomość tego faktu przeraziła dziewczynę, mimo to jednak wiedziała, że musi się wziąć w garść, by sprostać nowej sytuacji. Odwrotu nie było. Klucząc wśród gruzu i kamieni, dotarli do baszty Dongarda. Nicolette odwróciła się i popatrzyła raz jeszcze za siebie. Przez całe życie ostrzegano ją, by trzymała się z daleka od tej części zamku. Teraz mogła się przekonać na własne oczy, że nie bez powodu. Nagle we fragmencie muru, który wyglądał stosunkowo solidnie, Nicolette dostrzegła kontury drzwi. Wydawało się jej, że za nimi znajduje się alkowa dziadka, ale nie miała co do tego pewności. Była tu wszak po raz pierwszy, dziadek zawsze powtarzał, że nie wolno jej się kręcić w pobliżu baszty Dongarda. Nicolette wytężyła wzrok i w ciemnościach zobaczyła długie pęknięcie w murze, ciągnące się zygzakiem jak błyskawica z góry w dół. Odruchowo cofnęła się o krok, bo wydało jej się, że za chwilę cała konstrukcja runie. Roland znów uścisnął jej dłoń i rzekł: - Jesteś tu bezpieczna. Podłoga wygląda solidnie, a poza tym nikt nie będzie nas tu szukał. Ale przecież musimy wydostać się z zamku, cisnęło jej się na usta. Jednak nie powiedziała tego na głos, powodowana starym nawykiem, by nie mówić niczego, co mogłoby zirytować rozmówcę. Dziadek pozwalał jej jedynie odpowiadać na pytania, nie miała prawa sprzeciwiać się ani jemu, ani ciotce. 53 Jakie to dziwne, że nie odczuwa nawet odrobiny tęsknoty za tymi, którzy byli jej jedynymi towarzyszami przez całe życie. Przeciwnie, na myśl, że mogłaby zostać zmuszona do powrotu, ogarnęła ją panika. Mimowolnie przysunęła się do Rolanda w obawie, że jej wybawca może zniknąć. Najwyrazniej to zauważył, bo otoczył dziewczynę ramieniem, jakby chciał ją uspokoić. Nicolette z wrażenia przymknęła oczy. Omal nie zakręciło jej się w głowie od przenikającego ją na wskroś uczucia szczęścia. Nareszcie człowiek, który ją rozumie, człowiek bliski. Roland, rozglądając się wokół, rzekł niepewnie: - Nie mam najmniejszego zaufania do trwałości tej budowli, podejrzewam, że wspinaczka na basztę grozi nam obojgu śmiercią. Sprawdzmy lepiej schody, które prowadzą w dół! Odważymy się pójść tamtędy? Ale Nicolette, powstrzymawszy go ruchem dłoni, wyszeptała: - Cicho! Zobacz! Stali nadal przy wejściu do wieży, mogli stąd obserwować drzwi, mieszczące się po przeciwnej stronie zrujnowanej sali. Ale nie tylko. Ponieważ podłoga w wielu miejscach była uszkodzona, przez zmurszałe belki i zniszczony strop widzieli także fragmenty pomieszczenia znajdującego się pod nimi na dolnej kondygnacji. Na moment mignęły im sylwetki trzech mężczyzn, Blanca i dwóch Francuzów, którzy schodzili po krętych schodach w dół. Po drodze natknęli się na wchodzącego na górę czwartego mężczyznę. Nicolette przycisnęła się mocno do Rolanda. Jej oczy były okrągłe z przerażenia i zdumienia. Naprawdę nie pojmowała, co działo się tej nocy w zamku.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plcs-sysunia.htw.pl
|